wypadek...
Ciężkie dni za nami... mąż miał wypadek na budowie i dobrze, że wszytko się skończyło ok.... pamiętacie, że musimy w kotłowni wylać jeszcze kawałek posadzki, ale trzeba podnieść piec i bufor w górę bo w pierwszej wersji był zamontowany za nisko... no i mąż z hydraulikiem zaczęli podnosić wszystko w górę, porozkręcali rurki, podnieśli piec i zaczęli podnosić bufor ... bufor obsunął się i poleciał na mojego męża..... szczęście w nieszczęściu, że gdzieś wystawała jakaś rurka i kawałek się na niej oparło i całkowicie nie przygniotło mi mężą... tyle kilogramów.... . mąż wrócił po tym wydarzeniu trochę poobcierany i mocno zdenerwowany.... na drugi dzień zwołaliśmy wiecej ludzi... sąsiadów i kolegów mojej córci i bufor stanąła na swoim miejscu..... dobrze jak historie mają szczęśliwe zakończenia....
a oto piec stoi na bloczkach...
i pechowy bufor...
a tutaj całość...
rurki skręcone od nowa...
i studzienka w posadzce...
teraz tylko ułożyć folię, styropian i można zalewać....
a z przyjemniejszych rzeczy... przed domem pięknie zakwitły mi skrzyneczki:)))
a w ogródeczku pojawiają się poziomki...
pozdrawiam zaglądających..... a ja lecę korzystać z ostatniego dnia urlopu.....